Główną granią Gór Fogaraskich
Pierwszy raz w górach Fogaraskich byłem osiem lat temu. Wtedy jak przystało na prawdziwego turystę, wjechałem autem drogą Transfogarską na przełęcz a w góry nie wyszedłem. Znacznie lepiej było trzy lata temu. Wtedy to z Tomkiem i Markiem wybraliśmy się na tą samą przełęcz rowerami. Mimo dość ciężkiego podjazdu, udało się wtedy trochę pochodzić po górach. Tym razem plan był ściśle określony. Mam spędzić w górach Fogaraskich tydzień i zdobyć najwyższy szczyt Rumunii.
Do Rumunii dojeżdżamy w sobotę wieczorem po prawie 24h jazdy spowodowanych nieplanowanym powrotem do Polski. W Sibiu wynajmujemy nocleg a następnego dnia jedziemy do osoby, która zawiezie nas do Zarnesti. Z tego miejsca zaczynamy naszą wędrówkę.

Jeszcze przed wyjściem w góry zatrzymujemy się na mały posiłek. Uzupełniamy kalorie i ruszamy w drogę. Pierwsze kilometry idziemy drogą wznoszącą się lekko w górę. Trudnościami przypominającą tą w Dolinie Kościeliskiej na Ornak. Różnica jednak w tym, że zamiast kilkuset turystów spragnionych piwa i szarlotki w Ornaku, spotykamy jedynie kilkunastu. Po godzinie marszu dochodzimy do zabudowań, gdzie skręcamy w lewo. Droga jest nadal szeroka ale dochodzi mała trudność - błoto. Idziemy tak przez chwilę, skacząc z jednej na drugą nogę aby tylko ominąć kałuże i błoto. Ta chwila mogła być krótsza, gdybym spojrzał w czas na mapę. Jak to już zrobiłem to okazało się, że przeszliśmy już zejście. Na moje szczęście tylko trzysta metrów. Zawracamy więc i znajdujemy odbicie. Od teraz będziemy robić wysokość, podchodząc dość stromym, wyjeżdżonym przez leśników zboczem pełnym błota.

Idzie się bardzo ciężko, a jak źle się stanie to noga zanurza się w błocie. Tak powoli dochodzimy do czerwonego szlaku prowadzącego granią. Szlak którym będziemy szli większość trasy jest fragmentem jednego z 11 szlaków długodystansowych w Europie (E3).

Trasą tą będziemy pokonywać góry fogaraskie ze wschodu na zachód. Początek prowadzi gęstym lasem, jednak wraz ze wzrostem wysokości pojawia się więcej łąk. Tak dochodzimy do pierwszego miejsce, gdzie można rozbić namiot. Robimy tutaj krótką przerwę i ruszamy dalej. Przekroczyliśmy właśnie granicę lasu. Od teraz przez kilka dni nie będzie nam dane oglądanie drzew. Idziemy poprzez zielone (o tej porze roku lekko czerwonawe) pagórki podobne do tych w Tatrach Zachodnich. W oddali króluje pasmo - Piatra Craiului (wapienny dwudziestokilometrowy masyw). Już tylko kilka kroków dzieli nas od pierwszego noclegu.

Dzisiejszą noc spędzimy w schronie przypominającym piłkę nożną a dokładnie jej połowę. Za górami zaczyna zachodzić słońce. Wzmaga się też wiatr, który to będzie nam trochę dawał znać o sobie w nocy. O godzinie 19 zapada noc a my idziemy spać.

Wstajemy około 8 rano. Mimo że spałem 12 godzin to i tak nie jestem wyspany. W nocy co chwilę się budziłem, szukając odpowiedniego ułożenia. Dodatkowo mieliśmy jednego niechcianego lokatora, który to przegryzł moją reklamówkę i dobrał się do jedzenia. Na szczęście - mysz, gdyż o tym lokatorze jest mowa dorwała się do kiślu i chyba musiał on jej trochę pozaklejać co nieco, gdyż niczego innego już nie ruszyła.
Korzystając w miarę ładnej pogody zamierzamy dzisiaj dojść do Fereastra Mică - Cheia Bandei gdzie jest następny schron. Przed nami prawie dwadzieścia cztery kilometry wędrówki. Mimo że jest ciepło a na niebie świeci słońce, to idzie się bardzo ciężko. Silny wiatr torpeduje cały mój wysiłek, a większe podmuchy wpychają powietrze w moje nozdrza. Praktycznie tylko to zapamiętałem z tego dnia. Jakie były widoki przypomniałem sobie ze zrobionych zdjęć.

Wraz z zachodzącym słońcem wiatr robi się coraz zimniejszym. Około godziny 18 docieramy do ostatniego podejścia przed noclegiem. Po dość stromej wspinaczce wchodzimy na grań a po kilku metrach widać już nasz następny nocleg. Z daleka wygląda super. Ma okna i jest dość obszerny.

Po wejściu do niego, ten obraz trochę się zmienia ale nadal nie jest źle. Do dyspozycji jest kilka metalowych łóżek, niestety w większości bez desek do spania a na podłodze walają się śmieci. Jest mi bardzo zimno, więc ubieram się ciepło. Powinienem to zrobić wcześniej, a nie czekać aż mnie przewieje. Po rozłożeniu materacy, jemy jeszcze kolację i idziemy spać. Ubrałem się tak ciepło, że po chwili byłem już cały mokry. Ściągnąłem więc niepotrzebne rzeczy i na nowo próbowałem zasnąć.
W nocy zmaga się coraz większy wiatr, a jego podrywy uderzają w ten domek tworząc przeraźliwe odgłosy. Tej nocy nie dało się przespać. Rano wstaję niewyspany, a za oknem widać tylko mgłę. Wiatr trochę ucichł ale w zamian zaczął padać deszcz. Według prognozy sprawdzonej przez Tomka po godzinie 11 ma przestać i będzie można wyruszyć w dalszą drogę. W międzyczasie jemy coś ciepłego i odkrywamy zdumiewającą rzecz. Budynek ma działające oświetlenie. Szkoda tylko że już nam ta wiedza nie będzie przydatna.

Dokładnie o 11 przestaje padać i nie tracąc czasu wyruszamy dalej.

Cel na dziś to zboczyć ze szlaku dwa razy. Raz na Moldoveanu (2544 m n.p.m.) i pod koniec do schroniska przy Lacul Podragu. To pierwsze to też mój cel wyprawy. Kierując się w kierunku najwyższego szczytu Rumunii, cały czas towarzyszy nam wiatr, który co chwilę chowa i odkrywa przed nami panoramę gór. Tuż przed podejściem pod Vistea Mare (2535 m n.p.m.), dochodzimy do kolejnego schronu. Jest on w znacznie lepszym stanie. Zatrzymujemy się tutaj na chwilę aby trochę odpocząć.

Z tego miejsca doskonale widać najwyższy szczyt Rumunii. Jeszcze nie przykryty chmurami, tylko odrobinę góruje nad okolicznymi szczytami.

Po chwili przerwy zaczynamy wspinaczkę na Vistea Mare a następnie idziemy z jego szczytu granią w kierunku Moldoveanu. Te około czterysta metrów, to szlak z miejscami dość dużą ekspozycją i koniecznością wspinania się. Idąc tak zaczynam za bardzo o tym myśleć i w głowie mam już odwrót. Na szczęście za mną idzie Tomek i nie pozwala mi na to. Cały ten lęk nagle przemija na wierzchołku i powrót ze szczytu jest dla mnie banalny, a ekspozycja nie robi już na mnie wrażenia. Na szczycie jesteśmy, jak okolice pokryły już chmury. Sam szczyt wygląda jak mała wysepka na otwartym morzu.

Po zrealizowaniu swojego celu, pozostało jeszcze pomóc zrealizować drugi cel Tomka, czyli przejście najdłuższego odcinku szlaku w Europie, który nie schodzi poniżej dwóch tysięcy metrów.
Dzisiaj naszym noclegiem jest schronisko Cabana Podragu. Będzie więc okazja się wyspać i nabrać sił na dalszą wędrówkę. Schronisko to położone jest w przepięknej polodowcowej dolinie z jeziorkami. Wybór tego schronisko powiązany jest też z trzecim celem Tomka czyli kąpielą w jednym z tych jeziorek (Lacul Podragu). Do schroniska idziemy granią, mijając co jakiś czas widoki na doliny dochodzące do niej od podnóża gór. Po pewnym czasie docieramy do tej gdzie położone jest schronisko. Z przełęczy Saua Podragu rozciąga się niesamowity widok na jeziorka i schronisko. Jeszcze tylko jeden kilometr zejścia i będziemy mogli odpocząć. W schronisku wita nas pani która je prowadzi. Oprócz niej jest w nim tylko jeden turysta. Jest to dość proporcjonalne do tego ilu ludzi spotkaliśmy na szlaku. Do tej pory było to raptem pięć osób w ciągu trzech dni. Nocleg w schronisku to też okazja napicia się piwa i coli. Czyli czegoś innego niż woda ze strumienia, którą pijemy na co dzień. Dzięki temu i nocy przespanej na łóżku, nabrałem sił i na następny dzień jestem w stanie iść dalej.

Jutro ma być okienko pogodowe i warto to wykorzystać. Wstajemy więc z samego rana. Cała dolina jest jeszcze zacieniona ale nad szczytami widać niebieskie niebo. Dzisiaj naszym celem jest dojście do schronu przy Lacul Călțun. Będziemy też przecinać trasę Transfogaraską przy jeziorku Lacul Balea. Długość trasy to około szesnaście kilometrów.
Początek to podejście na przełęcz Saua Podragu z której wczoraj zeszliśmy. Dziś idzie mi naprawdę dobrze. Mam siły a pogoda dodaję mi jeszcze więcej energii. Z przełęczy kierujemy się w stronę Balea Lac. Idąc dalej granią, docieramy do kolejnej doliny i miejsca "La trei pasi de moarte" (trzy kroki od śmierci). Tutaj mają pojawić się pierwsze trudności. Większa ekspozycja i miejscami łańcuchy. Jak nie wiem co mnie czeka, albo inaczej wiem, że czeka mnie coś trudnego to zaczynam się zastanawiać jak to będzie z tym ciężkim plecakiem. W tym przypadku jednak obawy okazały się bezzasadne. Przejście tej grani było samą przyjemnością.

Dalej po niej to jeszcze tylko jedno podejście i zejście do jeziorka Lacul Capra gdzie odbija szlak nad jezioro Lacul Balea. Główny czerwony szlak biegnie nad tunelem a my idziemy tym z krzyżykiem (jako dojściowym) nad Balea Lac. Dzisiaj mamy w planie zjeść coś innego, niż to co mamy do przygotowania plecaku. Ja karmię się od trzech dni ryżem z warzywami, Tomek to chociaż trochę urozmaica sobie, jedząc dania liofilizowane. Mimo że mam jeszcze trochę tego ryżu i wolałbym go dalej wciskać w siebie, tak aby plecak ważył coraz mniej i coraz lżej się szło. To chyba jednak nie pogardzę dziś czymś innym.
Zaczynamy więc krótkie podejście na przełęcz z której rozciąga się widok na Trasę Transfogaraską. Teraz już tylko albo i aż, rozpoczynamy zejście. Kilkanaście wariantów tego zejścia nie ułatwia nam zadania, a myśl że to wszystko zaraz trzeba będzie podejść, łagodzi tylko fakt szansy zjedzenia czegoś dobrego.

Na dole wchodzimy do restauracji i ku mojemu zdziwieniu, nie podają jedzenia. Można się tylko napić. Kupujemy więc kawę i zyskujemy chwilę aby posiedzieć trochę w ciepłym pomieszczeniu. Poniżej restauracji, przy samej drodze są stragany. Istnieje więc szansa aby coś kupić.
Po chwili odpoczynku kierujemy się w ich stronę i kupujemy kulkę z serem. Po jej zjedzeniu zaczynamy wspinaczkę na wysokość z której zeszliśmy. Dobrze że pogoda nadal dopisuje i idzie się bardzo przyjemnie. Podchodząc tak, zostawiamy w tyle przełęcz a przed nami otwierają się nowe widoki na pobliskie szczyty.

Pogoda w górach zmienna jest i ta prawda spełnia się na naszych oczach. Chmury zaczynają zasłaniać szczyty i zbiera się coraz mocniejszy wiatr, który zaczyna przeganiać je z jednej na drugą stronę.

Idąc tak dalej nie mogę doczekać się następnego schronu. Nagle Tomek krzyczy - “Domek Aladyna”. Ja jednak nic nie widzę, może dlatego że wiatr tak zawiał chmury, że widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów. Jednak po kilku minutach także moim oczom ukazał się ten domek i odetchnąłem z ulgą że mamy gdzie spać.

Po wejściu okazuje się, że ktoś już tu śpi. Świadczą o tym pozostawione rzeczy. My rozkładamy się w niezajętej części i przyrządzamy posiłek. Na dworze zaczyna się ściemniać, a wiatr wieje coraz silniej. Jak dobrze w taką pogodę być w takim domku, niż pod namiotem. Na dworze robi się ciemno a do wiatru dołącza deszcz. To kiedy kładziemy się spać, wyznacza nam natura. Jest ciemno więc śpimy.
Kilka godzin później przychodzą inni lokatorzy, którzy nie chcąc nas budzić, zaczynają szeptać. Szeptają jednak tyle, że i tak nie dają nam spać. W końcu jednak udaje się zasnąć. Nad ranem te same osoby mnie budzą i znowu nie dają pospać. Nasi lokatorzy okazali się być ekipą telewizyjną, która kręci tutaj materiał dla publicznej telewizji.
Dzisiaj pogoda się załamała. Jest zimno, mokro i wietrznie. Przed nami jeszcze trzydzieści kilometrów trasy i według mapy nie mamy szans na nocleg w schronie. Główny szlak wznosi się tutaj na 2500 metrów. Według informacji od przewodnika, z którym była ta ekipa jest on dość trudny i w taką pogodę radzi nam pójść obejściem. Tak więc robimy.

Szlak prowadzi po głazach, które są teraz bardzo mokre. Przecina kilka strumieni i dochodzi do stromego żlebu, który kończy się wspinaczką na przełączkę, po której następuje ostre zejście w dół. W normalnych warunkach nic trudnego, nawet z ciężkim plecakiem, ale mokra skała wymusza od nas wzmożoną koncentrację. Zaraz po zejściu mamy podejście do głównego szlaku. Przed nami ponowne pałowanie dwustu metrów w górę.
Do realizacji celu pozostaje już tylko osiem kilometrów. Ja jednak nie widząc szans na zmianę pogody, coraz poważniej myślę o zejściu z gór wcześniej. Nie wyobrażam sobie rozbijać namiot w taką pogodę a co dopiero spać w nim, będąc całym mokrym. Mimo że już wczoraj mówiłem Tomkowi o możliwości skrócenia trasy, dzisiaj jeszcze tego tematu nie poruszyłem.
Po podejściu na przełęcz Saua Cleopatrei, idziemy dalej głównym szlakiem, mimo że tabliczka zawiera informacje o niebezpieczeństwie, które na nas tam czeka. Mam dość już schodzenia i podchodzenia obejściem!

Idziemy więc z tymi plecakami po mokrej skale w zimnym wietrze, ostrą granią (Custura Sărăţii). Czerwony szlak biegnący tą granią okazał się być najtrudniejszym szlakiem w Fogaraszach i całej Rumunii. Na szczęście nie rozpraszały mnie widoki, a byłyby pewnie bardzo ładne.
Tak dochodzimy do łącznika z żółtym szlakiem i ze względu na chęć przyspieszenia, ostatnie metry idziemy szlakiem żółtym. Ten na pierwszy rzut oka zabieg miał nam pomóc szybciej wejść na szczyt. Jednak nie jestem do końca przekonany o jego skuteczności. Część drogi prowadziła żlebem z piargami, co znacznie utrudniało nam wspinaczkę. Mimo to, powoli (krok do kroku) docieramy do wierzchołka.
Teraz przed nami kilka kilometrów z górki. Ja jestem już cały mokry i zmarznięty. Mimo że do ukończenia najdłuższego szlaku przebiegającego powyżej dwóch tysięcy metrów pozostało parę kilometrów to nalegam nad szybszym zejściem z grani. Po chwili Tomek - dość niezadowolony, przyznaje mi relacje i informuje, że za kilometr jest zejście do schroniska.
Idziemy więc cali mokrzy w chlupoczących wodą butach, wpatrzeni wprost przed siebie. W pewnym momencie, nie wiem czemu obracam głowę w lewo, a moim oczom ukazuje się biały krzyż na czerwonym tle.

Mówię - Tomek patrz
Naszym oczom ukazał się stary schron, zaraz obok niego był inny ale cały zniszczony, pewnie przez wiatr.
Idziemy więc sprawdzić czy jest szansa tam przenocować. Tomek otwiera drzwi i pyta czy mi pasuje. Ja odpowiadam - Jeżeli Tobie tak to i mi też. W tej chwili wróciła szansa na ukończenie całego szlaku.
Ten schron to taka metalowa puszka, gdzie ledwo mieszczą się dwie osoby. Jest trochę pordzewiały ale ochroni nas przed deszczem i wiatrem. To był chyba ostatni moment na nocleg, ponieważ na dworze zrobiło się już ciemno.

Po rozłożeniu materacy i śpiworów przystąpiliśmy do suszenia rzeczy. Jednak przy tak dużej wilgotności, nie było to zbytnio możliwe. Robimy więc coś ciepłego do jedzenia i idziemy do śpiworów się zagrzać. Przed nami jutro ostatni dzień i mimo braku suchych rzeczy, nic nam nie przeszkodzi to ukończyć. Przecież jakoś trzeba stąd zejść :)
W nocy szaleje wiatr z deszczem, co chwilę mnie budząc. Wilgoć pojawia się na śpiworze, a ja nie mogę doczekać się poranka. Rano wszystkie rzeczy są nadal mokre. Skarpetki które były wczoraj wykręcanie zawierają więcej wody niż przed wykręceniem. Dobrze że mam jeszcze dwie pary. Buty suszone nad kuchenką znowu złapały wilgoć a spodnie, możliwe że były trochę mniej mokre, ale trudno było to ocenić.
Najgorsze było ubranie tego na siebie. Później już jakoś poszło. Ostatniego dnia zrobiliśmy dwadzieścia pięć kilometrów z czego najtrudniejsze było szesnaście, które prowadziły granią, gdzie cały czas narażeni byliśmy na podmuchy wiatru i deszcz. Bardzo chciałem to szybko ukończyć, ale szedłem bardzo ostrożnie, aby się nie poślizgnąć na tych ostatnich metrach.
Dopiero poniżej 1200 m n.p.m. pojawił się liściasty las. Bardzo tajemniczy - częściowo zamglony. Najważniejsze jednak że już nie wiało.

Po zejściu do wioski zrzuciłem z siebie mokre spodnie i ubrałam krótkie spodenki. Była to jedyna rzecz jaką miałem jeszcze suchą. Na górę zarzuciłem puchówkę i zostałem w czapce aby przykryć tłuste włosy. Śmiesznie to musiało wyglądać.
Przed nami pozostał powrót po auto i nocleg w hotelu, gdzie w końcu było można wziąć prysznic i przebrać się w czyste rzeczy. Wszystko to co wkurzało mnie na górze minęło pozostały tylko wspomnienia. Jestem bardzo zadowolony że udało się wejść na Moldoveanu i przejść cały wyznaczony szlak, to jest ponad sto kilometrów. Szkoda że ostatni dzień nic praktycznie nie zobaczyłem i że nie padał śnieg, gdyż tylko tego nam tam chyba zabrakło.
Na dole telefon do Polski i tylko słucham COVID, ponad 6000 przypadków ostatniej doby. Cała Polska w strefie żółtej. Maseczki w miejscach publicznych na świeżym powietrzu. Po zakończonej rozmowie, słyszę to samo od Tomka. Ja chcę na górę - pomyślałem