Centralny Tatrzański Obóz Jaskiniowy KTJ PZA

Centralny Tatrzański Obóz Jaskiniowy KTJ PZA

10-13.09 2020

W tym roku pierwszy raz po ukończeniu kursu miałem przyjemność uczestniczyć w centralnym obozie jaskiniowym. Była to dla mnie okazja do zrealizowania ciekawych przejść jaskiniowych, utrwalenia zdobytej wiedzy, doskonalenia umiejętności poruszania się po jaskiniach oraz poznania nowych osób związanych ze środowiskiem jaskiniowym.

Jaskinia Wielka Litworowa

Pierwszego dnia obozu spotkaliśmy się wszyscy na odprawie o godzinie 7.00. Po przekazaniu istotnych kwestii przez Melona, zostaliśmy przypisani do grup. Ja trafiłem do grupy Tomka. Razem z Asią, Martą, Marzeną i Johnnym idziemy do jaskini Wielkiej Litworowej, należącej do systemu Wielka Śnieżna. Nasz cel to dojście do "magla". Jest jednak szansa, że pójdziemy trochę dalej i przekroczymy połączenie z jaskinią Śnieżną. Patrzymy na plan to znaczy szkic. Szkic to nie plan ale często jest tak opieszale nazywany. Szkic zawiera informacje o punktach poręczowania, długości potrzebnych lin. Informacja o korytarzach i ich długościach jest orientacyjna. Plan jaskini to zrzutowany na płaszczyznę i pomniejszone przedstawienie jaskini wraz z objaśnieniami. Na podstawie szkicu określiliśmy jakie liny i ile karabinków będzie nam potrzebne. Po pobraniu sprzętu z magazynu, spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę.

Otwór Litworki położony jest niedaleko od wierzchołka Małołączniaka. Do przejścia mamy około 6km. Szlak prowadzi przez Przysłop Miętusi, ciągnący się bez końca Skoruśniak i Kobylarz. Zwykle na tą trasę wychodzę z Doliny Kościeliskiej. Jednak tym razem decyzją Tomka będziemy wchodzić od doliny Małej Łąki przez Gronik. Wejście to prowadzi do Wielkiej Polany w dolinie Małej Łąki. Wydaje mi się, że znam drogę, idę więc śmiało do przodu w kierunku polany i tam zamierzam skręcić na szlak czarny, który prowadzi na Przysłop Miętusi. Idąc na pewniaka nie zauważyłem, że jest szybszy szlak a jak Tomek nas dogonił to nie było już sensu wracać gdyż już byłem prawie przy tym czarnym szlaku. Z takimi małymi przygodami razem z Johnnym, który szedł za mną doszliśmy na Przysłop Miętusi. Dziewczyny które poszły jako pierwsze, już tam na nas czekały. Spore było ich zdziwienie jak wyszliśmy ze strony Wielkiej Polany. Na szczęście dalsza droga przebiegała już bez niespodzianek i po około 2.5h marszu byliśmy przy otworze jaskini.

Johnny jako kierownik wyjścia przypisał do nas zadania. Poręczowanie zaczyna Marzena. Na studnie wlotową potrzebujemy według szkicu 19 metrów liny. Jednak pierwsza próba zaporęczowania kończy się niepowodzeniem. Powodem była niewystarczająca długość liny. Zabrakło około 5m. Po konsultacjach, Marzena wraca na górę i zamiast robić przepinkę na drugim punkcie, robimy odciąg. Dzięki temu, lina jest na styk i można ruszać dalej. Po dwóch następnych w miarę krótkich studniach dochodzimy do I Pięćdziesiątki. Po zjeździe z niej zaczyna się krótki trawers w szczelinie nad studnią Flacha. Już tu kiedyś byłem i nie przypadł mi ten fragment do gustu. Tym razem było podobnie. Trochę zapieraczki z worem przypiętym do uprzęży i byłem na drugim jego końcu. Po trawersie zjazd II Pięćdziesiątka i na koniec odcinków linowych 50 m zjazd pierwszym płytowcem. Ten ostatni odcinek przypadł mi do poręczowania. Dwa węzełki i mogłem ruszać w dół. W taki sposób znaleźliśmy się w Sali Pod Płytowcem. Teraz już bez lin, przeciskając się między głazami, powoli schodzimy coraz niżej. Niekiedy błądząc, szukamy drogi do jaskini Śnieżnej. Po drodze mijamy kilka narysowanych strzałek, dzięki nim wiemy że idziemy dobrze. W pewnym momencie dochodzimy do zacisku, który tak naprawdę nie jest już zaciskiem. Jest jednak ciasno i postanawiam porzucić tutaj aparat. Teraz trochę tego żałuję, ale wtedy już miałem dość przeciskania się z aparatem w ręce. Nie powiem żebym był w tym momencie bardzo zmęczony ale na pewno byłem w takiej fazie, w której czas przestał mieć znaczenie. Podążając systematycznie do przodu, w końcu dochodzimy do miejsca gdzie wisi lina, powiem nawet, że nie jedna a dwie liny. I zaczyna się spadająca w dół szczelina. Jest ona tak szeroka jak ja jestem gruby. Ma około 25 metrów długości. Teraz łapiąc się liny, możemy zjechać w dół. Lina utrzymuje kierunek zjazdu, raczej za bardzo go nie hamując. Jak bym ją puścił to i tak pewnie bym się gdzieś zaklinował. W mojej głowie nie jest jednak ten zjazd, a myśl o wychodzeniu tą szczeliną. To co przed chwilą pokonałem to był Magiel. Dopiero teraz zrozumiałem tą nazwę :) Po pokonaniu Magla dalej przeciskamy się między skałami aż dochodzimy do Elektromagla. Bardzo podobna jednak o wiele krótsza szczelina po której pokonaniu zaczyna się jaskinia Śnieżna. W tym momencie byliśmy w Błękitnej Lagunie, tuż przed szczeliną Agonii na głębokości -350m.  Trzy sekundy na świętowanie albo inaczej mówiąc odpoczynek i zaczynamy wychodzenie. O ile Elektromagiel wyszedłem bez większego problemu to magiel wychodziłem chyba całe wieki. Podciągając się przyrządem do wychodzenia z przypiętym crollem, centymetr po centymetrze byle do przodu. Fajny sposób na wyjście miał Johnny. Wychodził na pantinie i szło mu to bardzo sprawnie. Najsprawniej jednak pokonały to Marta i Asia, które wychodziły na plecach. Swoją drogą jak tam wrócę to też tak spróbuję. Po pokonaniu Magla i ponad godzinnemu przeciskaniu się w górę, doszliśmy do sali pod płytowcem. Gdyby nie to, że teraz trzeba będzie wyjść po linie ponad 150 metrów, odetchnął bym głęboko i z poczuciem zrealizowanego celu szybko wyszedł na powierzchnię. Jednak na ten moment przyjdzie mi jeszcze poczekać. W drodze powrotnej będę deporęczował trawers a pokonanie dwóch 50 metrowych studni przypomni mi o konieczności kupienia pantina.

Zjazd z I Płytowca

Na powierzchnię wychodzimy jak jest już ciemno. Na niebie co prawda są gwiazdy, ale jak byliśmy pod ziemią to musiało padać, ponieważ skala jest bardzo śliska a na trawie utrzymują się krople wody. Zajście w takich warunkach Kobylarzem nie należało do przyjemnych. Na dole byliśmy kilka minut przed północą. Na obiad pozostał hot-dog na stacji benzynowej. Radość z osiągniętego celu jednak trzeba było po raz kolejny przełożyć. Jutro to znaczy dzisiaj pobudka o 6:00 i kolejne wyjście do jaskini.

Studnia w Kazalnicy

Noc minęła szybko, trwała tyle co mrugnięcie okiem. Wstałem, zjadłem co tam miałem i pojechałem razem z Michałem i Krzyśkiem na odprawę. Tego dnia zostałem również przydzielony do grupy Tomka. Oprócz mnie był też Johnny i Marzena oraz trzy osoby które dopiero poznałem Adam, Paweł i jeszcze jedna osoba, której imienia nie pamiętam. Tyle nowych twarzy, więc i tak jestem dumny z siebie, że sporo imion udało mi się zapamiętać.

Dzisiaj idziemy do Studni w Kazalnicy. Mamy zrobić pomiary w głównym ciągu jaskini. Już w trakcie dojścia do jaskini, opuszcza nas Marzena. Wczorajsze wyjście było dość wyczerpujące i dzisiaj nie czuje się na siłach aby iść z nami. Tym razem idziemy doliną Miętusią i po przejściu przez Wantule, znajdujemy się prawie przy otworze. Przed otworem dzielimy się na dwie grupy. Ja idę na sportowo lub jak ktoś woli turystycznie w górne ciągi jaskini do drugiego otworu w jaskini Miętusiej Lodowej. Adam z Johnym i Pawłem będą robić pomiary i pójdą na dno jaskini. Kilka miesięcy temu byłem już w tej jaskini na dnie, dlatego wybrałem opcję w górę.

Pierwsze kilkadziesiąt metrów trzeba było zjechać w głównym ciągu. W pewnym miejscu weszliśmy do bocznego ciągu jaskini, gdzie po kilku metrach znajdowała się niewielka salka. Z tego miejsca zaczęliśmy wychodzenie w kierunku połączenia z jaskinią Miętusią Lodową. Już po kilku przepinkach doszedłem do miejsca gdzie pod koniec liny robiło się trochę węziej. W tym miejscu trochę się zmęczyłem, próbując wyjść z aparatem na szyi. Później co prawda już bez aparatu ale nadal miałem problemy. Już Tomek chciał mi pomóc, jednak odetchnąłem i wyszedłem o własnych siłach. Przez ten moment, porzuciłem aparat i znowu tego pożałowałem. Po kilku kolejnych podejściach doszliśmy do jaskini Miętusiej Lodowej. Po przeczołganiu się w wąskim korytarzem wyszliśmy przez otwór jaskini. W między czasie (jeszcze przed wyjściem drugim otworem) Tomek zauważył, że w jednym miejscu puszcza lód i jest szansa przejścia otworem i zbadania czy za nim nie kryją się nowe partie jaskini. Po kilku minutach rozbijania lodu, udało się go skruszyć. Tomek zrzucił tam linę i zaczął schodzić. Po kilku metrach zjazdu znalazł się na dnie salki. Przy wychodzeniu z niej, poszedł korytarzykiem w górę i wyszedł w jaskini Miętusiej Lodowej. Czyli odkryte zostało obejście a nie jak wcześniej przypuszczaliśmy nowe partie. Emocji przy tym jednak nie brakowało :)

Tym razem z jaskini wyszliśmy dość wcześnie. Czekaliśmy jeszcze trochę na drugą grupę, jak zakończy pomiary i razem około 19 zaczęliśmy powrót na bazę. Dzięki temu że dzisiaj wcześniej skończyliśmy mogłem zjeść obiad i zrobić zakupy.

Powierzchniówka - wyjścia topograficzne w rejon Wielkiej Świstówki

Przyznam że miałem już trochę dość po tych dwóch dniach w jaskiniach a prawie tygodniu w Tatrach. Na odprawie dowiedziałem się, że dzisiaj mogę zrobić coś na powierzchni. Nie zastanawiając się długo, wybrałem taką opcję. Nie byłem w tym momencie zainteresowany działaniem w jaskini. Po zabraniu dwóch lin wyszliśmy w góry. Dziś idziemy tam gdzie wczoraj, jednak nie zabieramy sprzętu jaskiniowego. Pod okiem Melona będziemy się poruszać na powierzchni. Z każdym metrem bliżej celu zaczynałem się zastanawiać co to za powierzchniówka. Nie mam zbytnio problemu z przestrzenią w jaskini (bo jej nie widać) ale w świetle słońca już tak. Jak zaczęliśmy wspinaczkę w górę to w pewnym momencie chciałem już zawrócić. Jednak Ania cały czas mnie mobilizowała, abym szedł dalej. Dzięki niej i wyrozumiałości całej grupy to przeszedłem i zrobiłem kolejny krok w walce z wysokością w otwartej przestrzeni. Po przejściu dwóch wyciągów znaleźliśmy się na trawiastej półce. Z tego miejsca już bez lin trzeba było podejść w górę, gdzie zaczynał się kolejny odcinek wspinaczkowy, który prowadził do rozgałęzienia. W lewo była ścieżka do jaskini Ptasiej a w prawo trawersowało się do otworu jaskini Miętusiej Lodowej. Tam też poszedłem z Anią. Przy otworze postanowiliśmy zaczekać na resztę grupy. Po ich przyjściu zaczęliśmy zjeżdżać w dół. Po zjeździe pierwszego około 50 metrowego odcinka znalazłem się na półce, z której prowadzi ścieżka do jaskini Studnia Za Murem z bardzo imponującym otworem. Z tego miejsca pozostał nam jeszcze jeden zjazd w okolice otworu Studni w Kazalnicy. Przy tym ostatnim zjeździe rolka się tak nagrzała, że prawie się nie poparzyłem. Ten dzień był dla mnie najbardziej emocjonujący. Nie mogę się doczekać, aż tam wrócę i sprawdzę na ile będzie to dla mnie łatwiejsze przeżycie.

Trzy dni pełne wspólnych działań minęły bardzo szybko.  Dziękuję wszystkim, z którymi przyszło mi współpracować i oczywiście organizatorom. Do zobaczenia za rok :)

Eh, bym zapomniał o dniu czwartym, czyli myciu lin w zimnym potoku i zwijaniem obozowiska.